Dom
rekolekcyjny

C

Cisza

Czas ciszy był kiedyś normą, a hałas – wyjątkiem, dziś hałas i narzędzia do jego wytwarzania zwielokrotniły się do tego stopnia, że środowisko jest akustycznie nasycone, wręcz zanieczyszczone (…) Dużo trzeba cierpliwości w czasach, gdy maleje jakość dźwięku (hałas przemysłowy, ogłuszający huk ulicy, muzyczne tło supermarketu i kojarząca się z melasą muzyka New Age, płytka gadanina telewizji i bezwstydnie demonstracyjne plotkarstwo telefoniczne, wrzaski i krzyki jak z targowiska…). Najgorsze jest to, że zanieczyszczenie akustyczne przeszkadza być z sobą samym, co jest potrzebne, by uczyć się słuchać; nie ułatwia owego habitare secum, przebywania z sobą, zalecanego przez starożytną mądrość, świecką i chrześcijańską, wysubtelniającego słuch, nie pozwala przeżywać jednego z najbardziej płodnych i zbawczych doświadczeń, jakim jest dla człowieka cisza.

Cisza ze swej natury otwiera na słuchanie. Przede wszystkim na słuchanie siebie, potem innych, a wreszcie Boga. Może nie są to nawet różne rodzaje słuchania, ponieważ konkurują ze sobą, nie zawsze zachowując podaną kolejność, ponadto wszystkie są możliwe dzięki tej samej ciszy wewnętrznej. W tej ciszy każdy uczy się ascezy myśli, kontrolowania myśli, niedozwalania, by nieodpowiednie myśli bezkarnie weszły do naszego świata wewnętrznego; strzegąc ciszy lepiej wyczuwamy, że niektóre z nich, czyli te myśli niszczące, oddalające nas od siebie i od prawdy o sobie, powinny zamilknąć, ponieważ nigdy nie doprowadzą nas do słuchania Innego, a tym bardziej do rozumienia słowa Boga. Ta cisza powinna stać się rodzajem wewnętrznej atmosfery nie tylko po to, by strzec serca, ale też po to, by sprzyjać wewnętrznemu słuchaniu, ponieważ pewne głosy, słowa czy półsłówka, także zwykłe szepty, westchnienia, szmery… można zrozumieć jedynie w ciszy.

To prawda, że cisza przeraża, ponieważ zmusza do wsłuchiwania się w siebie i zaglądania w głębiny duszy, z niebezpieczeństwem, że odkryjemy przepastną pustkę życia wypełnionego jedynie martwymi przedmiotami i słowami albo niemiłymi – i dlatego trzymanymi w ukryciu – cechami naszej osobowości. Jednocześnie jednak fascynuje, ponieważ jest to miejsce, w którym, wraz z tym, co negatywne czy dwuznaczne, człowiek odkrywa swoją zdolność do czynienia dobra, tego nieskończonego dobra, które w rzeczywistości towarzyszy wielu jego działaniom; jest to także miejsce nieznane: nowych odkryć, twarzy, imion, relacji, wezwań, oczekiwań… miejsce, w którym można odpocząć i złapać oddech, oddać się prawdziwemu „twarzą w twarz” z sobą, Bogiem, innymi.

Cisza jest zatem towarem rzadkim, nie ma dobrej prasy ani nie jest trendy, jest raczej dla ekscentryków, dla niektórych; a jednak jest to potrzeba zasadnicza. To właśnie w ciszy wchodzi się w kontakt ze swym prawdziwym „ja”, bez złudzeń co do tego, czym ono jest, w złym i w dobrym, przechodząc od szczerości do prawdy, zaczyna się dialogować ze swym sercem, by go słuchać, ale także by powiedzieć mu słowo nagany, tu człowiek uczy się znajdować smak wymiany dokonującej się w dialogu, ale także przeżywać ją jako chwilę walki, ascezy, niewidzialnej bitwy. To w ciszy uczymy się słuchać i widzieć drugiego poza sztywnymi i ograniczającymi schematami postrzegania, zamykającego innego w więzieniu cliché, przyjmować go w swoim wnętrzu z tym jego swoistym urokiem, który zawsze czyni go godnym szacunku. Jednocześnie w ciszy, zwłaszcza w samotności i stojąc twardo na ziemi przygotowujemy się do przeżywania prawdziwych relacji, bez wykorzystywania innego, opierania się na nim. Tworzymy w ten sposób przesłanki do głębokiej relacji, „komunii” cechującej komunikację pomiędzy ludźmi: „Istoty ludzkie – mówi bowiem K. Jaspers – które nie znają komunii w ciszy, nie są zdolne do prawdziwej komunii”.


Jednak cisza to także tajemnicza okoliczność, w jakiej przychodzi Słowo, w jakiej działa Logos, Chrystus, prawdziwe Słowo komunii posłane do nas, którzy jesteśmy „słuchaczami tego Słowa”, które wciąż mówi do nas na tysiące sposobów. Cisza jest językiem misterium. I dobry słuch to ten, który właściwie ocenia Słowo, każde słowo, jako pośrednika Słowa, tak jak dobra ziemia przyjmuje każde ziarno, aby wydać owoc.

Słuchanie zatem zaczyna się w najgłębszej części naszego „ja” i tam też się zwraca, gdzie muszą zamilknąć natarczywe, ogłuszające nas echa zewnętrznych głosów i hałasów. Od wnętrza zaczyna się nowy sposób rozumienia i postrzegania rzeczywistości zewnętrznej, a zwłaszcza człowieka, jako tego, co wyszło z rąk Boga, w Jego tajemniczy, a jednak realny sposób. Kiedy to następuje, wszystko ulega przemianie, staje się piękne, ponieważ staje się bogate w sens i dusza jedna się, czyli wchodzi w rzeczywisty i „czuły/zmysłowy” (sensibile!) kontakt z Bogiem i światem.

Przestajemy wtedy być głusi i żyć na peryferiach nas samych czy innych ludzi, porzucamy naszą marną zgodę na wydarzenia jedynie nadzwyczajne (huragan, trzęsienie ziemi, pożar), by dostrzec Boga i zacząć Go słuchać; uczymy się dostrzegać Jego najmniejszy znak, zdumiewać się i wzruszać z powodu „szmeru łagodnego powiewu” (1 Krl 19,12). Uczyć się słuchać na nowo oznacza ustalać nowe standardy dla naszego słuchu duchowego, słuchu wrażliwego i każdego dnia coraz bardziej wyczulonego na obecność i misterium Boga. Aby odkryć, że jesteśmy w Nim dosłownie zanurzeni.

 

Powyższy tekst to fragment książki Amedeo Cenciniego pt. Czy straciliśmy zmysły? Wydawnictwo SALWATOR, Kraków 2015, str.150-154
Zachęcamy do przeczytania całej książki - Zobacz